PORADY

Psi problem


Dwa obwody łowieckie koła „Żubr" w Częstochowie przylegają do granic miasta. Co się z tym wiąże, wiadomo: duża penetracja grzybiarzy, wycieczkowiczów i spacerowiczów. Ostatnio znów modny jest zdrowy styl życia - najlepiej kupić lub wybudować sobie dom w lesie i uprawiać jogging bądź spacerować, oczywiście z psem. W takim towarzystwie jest bezpieczniej, przyjemniej i w ogóle.

Jak pies, to najlepiej duży albo wręcz ogromny Ale co, jeśli się znudzi? Wtedy przestajemy się nim zajmować, potem dawać mu jeść, no i pies szuka sobie pożywienia poza domem. Znajduje towarzystwo innych psów. Zaczynają się problemy Oczywiście dla myśliwych, nie dla właścicieli. I co najgorsze, przede wszystkim dla zwierzyny.

Znam miejsce, gdzie z kilku zabudowań przy jednej ulicy (jeszcze na terenie miasta) zbiera się spora wataha psów. Urządzają one polowania w nocy a nieraz i za dnia. Efekty takich gonitw są wiadome, zwłaszcza zimą, gdy przy grubej, przymarzniętej pokrywie śniegowej sarny zapadają się po brzuchy natomiast psy suną po powierzchni. Likwidacja takich rozbójników jest bardzo utrudniona.


Fot. 1: Zagryziona sarna - ofiara psów

Pies, do którego raz strzelano i spudłowano bądź go raniono, jest ostrożny i trzyma się w dużej odległości od myśliwego. Łapanie wałęsających się psów w klatki jest także nieskuteczne, gdyż klatki znajdują ludzie i albo niszczą, albo zabierają. Poza tym, co zrobić ze zwierzęciem schwytanym do klatki?

Latem w podmiejskich lasach, zwłaszcza przy drogach i na parkingach, pojawia się masa psów tzw. urlopowych, czyli porzuconych przez właścicieli wyjeżdżających na wakacje. Sam posiadam takiego psa. Miałem go odstrzelić jako włóczącego się po lesie, ale zaprzyjaźniliśmy się i został u mnie w domu. Ma etat pomocnika psa myśliwskiego i jest całkiem niezły zwłaszcza do szukania tumaków. Może więc myśliwy nie taki straszny, jak go niektórzy opisują...

Ale do rzeczy Porzucone psy w większości nie potrafią polować i mają problem ze zdobyciem pożywienia nawet na śmietniku. Całymi dniami tkwią w miejscu, skąd odjechał samochodem ich właściciel - którego nie mogły dogonić. Bardzo często są to psy rasowe, ładne i dobrze utrzymane. Ale są i staruszki, czasem niedołężne i schorowane.

Kiedyś próbowaliśmy oddać takiego psa do schroniska dla zwierząt, leżącego już praktycznie na naszym terenie łowieckim, I co się okazało? Że przyjmowane są tylko psy z miasta, a z terenu - w żadnym wypadku. Po chwili jednak podszedł do mnie pracownik fizyczny placówki i powiedział, że w drodze wyjątku psa przyjmie. Jutro, gdy nie będzie kierowniczki. Oczywiście za drobną opłatą.

Przy okazji zauważyłem, że po schronisku spaceruje cała masa kotów. Zapytany o nie pracownik wyjaśnił mi, że dla kotów nie starcza klatek i że są tylko sterylizowane i wypuszczane; „Proszę pana, nawet żreć im nie dajemy same wychodzą i łapią ptaki. Wszystkie bażanty wyłapały w okolicy mówię panu!". No i wydało się, co się dzieje z zasiedlanymi w tym rejonie bażantami. Swoją drogą trudno się dziwić, że sterylizacja nie pozbawiła kota chęci do jedzenia i polowania.

Jeszcze do niedawna nic dowierzałem, że psy potrafią zdziczeć do tego stopnia, że szczenią się i wychowują młode z dala od siedzib ludzkich. A jednak to fakt. Podczas obchodu terenu znalazłem jamę, dość sporą, a w niej trzy duże szczeniaki, które - choć zaciekawione - uciekały na widok człowieka. Po rozkopaniu nory okazało się, że ma 6-7 metrów długości. Wokół nory i w środku walały się resztki pożywienia, kości i pióra.

Możliwość odstrzału psów i kotów w uzasadnionych przypadkach nie rozwiązuje wcale problemu. Policja nie traktuje sprawy poważnie, a wielu myśliwych ją bagatelizuje, gdyż tak jest wygodniej. A najlepiej udawać, że problem nie istnieje.

Niedawno próbowałem pewnej napotkanej w lesie pani, właścicielce owczarka niemieckiego goniącego z głośnym ujadaniem sarni rudel, wyjaśnić, że jest na terenie łowieckim. „Jak to, tutaj teren łowiecki? Koło mojego nowego domu? No wie pan, przecież nie można jej wiązać, lekarz zalecił suce wybieganie się!". Gdy mimochodem wspomniałem, że na tym terenie jest wyłożona trucizna na szkodniki, pani szybko zapięła psa, I chyba poskutkowało, bo pies chodzi teraz na długiej smyczy i w kagańcu. Swoją drogą, straszenie taką trucizną, to może dobry pomysł...


Fot. 2: Czy tak ma kończyć żywot psi staruszek?

Na koniec jeszcze jeden przykład. Efekt obchodu łowiska, którego dokonałem 8 marca br., to zagryziona sarna o masie 20 kg i zamarznięty pies-staruszek, którego właściciel uwiązał na powrozie do drzewa. Ale czy takie przypadki (poza nielicznymi wyjątkami) kogoś naprawdę obchodzą? Nie łudźmy się też, że teraz, gdy już jesteśmy w Unii Europejskiej, psie problemy przestaną istnieć.

Chociaż byłoby lepiej, abym nie miał w tym przypadku racji.


Leszek Ciupis

(autor jest strzażnikiem łowieckim)

(Artykuł ten był publikowany w "Braci Łowieckiej")

powrót na początek strony