PORADY

Zagadnienie koleżeństwa jest w łowiectwie jedną z najistotniejszych materii,
z których składa się ta właśnie sztuka, czyli sztuka łowiecka


Istota sprawy jest dosyć ulotna i trudno definiowalna, ale tak właśnie bywa z rzeczami najbardziej oczywistymi, czyli mówiąc potocznie: co to jest koleżeństwo można powiedzieć, że mądrym nie potrzeba tego tłumaczyć, a głupcy i tak by nie zrozumieli. Jest w tym sama prawda. Nie znaczy to wcale, że mądrzy o koleżeństwie wiedzą wszystko, a głupców i tak się nie nauczy bycia koleżeńskimi, to nieprawda.

Koleżeństwa nie da się nauczyć. Koleżeństwo to sprawa intuicji, ducha, wrażliwości i otwartości na drugiego człowieka, czyli towarzysza łowów. Koleżeństwo na pewno istniało już w czasach prehistorycznych i na nim to powstały pierwsze zasady etyki myśliwskiej, która to z koleżeństwem przeplata się nierozerwalnie, podobnie jak kultura i tradycja łowiecka.

Myśliwy, który stara się być etyczny, reprezentuje wysoki poziom kultury i szanuje tradycje, ale gdy jest niekoleżeński, jest niczym w społeczności myśliwych. Nie koleżeństwo to najpoważniejszy zarzut, jaki można postawić myśliwemu. Z kolei myśliwy koleżeński, u którego nieco szwankuje etyka, kultura i który mało wie o tradycji nie traci zbyt wiele na swojej wartości, gdyż blask tej najważniejszej cechy, jaką jest koleżeństwo przyćmiewa wszystko.

Koleżeństwa nie można się nauczyć, ale można je kultywować, umacniać, propagować, szerzyć jego idee, a nawet można nim zarażać innych. Każdy w jakimś stopniu jest koleżeński i problem polega jedynie na tym, aby umieć to wyeksponować i docenić, a tym samym spowodować wysublimowanie najważniejszych zalet człowieka – myśliwego.

Jest to bardzo potrzebne w czasach, kiedy myśliwi są ogólnie źle postrzegani w społeczeństwie, w czasach kiedy nadchodzą być może przemiany także i w łowiectwie, ale i w czasach kiedy to nasze władze związkowe są niereformowalne i nie robią nic, aby było nam lepiej.

Koleżeństwo zaczyna się, gdy dwóch kolegów wyrusza na łowy. Będą polować razem, wspólnie na grubego zwierza, wspólnie ponosić trudy polowania, ryzykować życie podczas np. szarży rannego dzika, czy też ratować jeden drugiego przed mrozem, deszczem, głodem. Będą sobie doradzać, aby nie popełnić błędów itd. Jeżeli któryś z nich dozna urazu to kolega udzieli mu pomocy, będzie go niósł na plecach, rozpali ognisko, aby nie zmarzł i zdobędzie się na całą masę szlachetnych i pierwotnych działań pod wpływem instynktu koleżeńskiego, choćby nigdy wcześniej tego nie robił.

Wspólne polowanie dwóch osobników wyzwala takie reakcje. Wiadomo, że jest i współzawodnictwo, ale kiedy poluje się razem, świadomie i z wyboru, sukces jest udziałem wspólnym. Tak było od pradziejów.

Myśliwi są równi stanem wobec puszczy. Jeżeli na polowanie wybiorą się dwaj mężczyźni (czasem i kobiety), z których jeden będzie ministrem, a drugi biednym bezrobotnym bez wykształcenia i będą spać nas jednej kwaterze, oraz tropić zwierza, dochodzić postrzałka, patroszyć, skórować, czy nawet wspólnie dzielić zdobycz i jeść (może pić) to jest rzeczą oczywistą, że będą sobie mówić po imieniu, a nie: per panie ministrze. Po prostu inaczej się nie da.

W praktyce wygląda to tak, że najpierw mówią sobie per „kolego” w drugiej osobie, a po kilku zdaniach mówią sobie na „Ty”. Jeżeli rozmowa czy kontakt się przedłuża, któryś z nich przedstawia się mówiąc „Heniek jestem” i wtedy ten drugi odpowiada: „a ja Zbyszek” i triumfuje koleżeństwo.

W mojej praktyce zawodowej mam do czynienia praktycznie wyłącznie z myśliwymi, jako klientami. Wielu już w rozmowie telefonicznej zwraca się do mnie „kolego”. Wówczas szybko przechodzi się na „ty” i jest wówczas łatwiej i szybciej rozwiązać problem, o który klientowi chodzi.

Zdarzają się myśliwi – klienci, którzy od pierwszych słów zwracają się do mnie na „ty” i od razu trzeba ich traktować, jako starych kumpli i z dużą dozą sympatii. Nie jest żadnym nietaktem, jeżeli myśliwi mówią sobie od razu na „ty”. Podobnie jak np. studenci na uczelni przy pierwszym spotkaniu inauguracyjnym. Wiadomo, że od razu są kolegami, a koledzy nie tytułują się: „panie hrabio” itd. Kolegę można od razu poklepać po plecach, zażartować, opowiedzieć dowcip czy nawet (dawniej) poczęstować łykiem nalewki z piersiówki. W takim gronie każdy czuje się dobrze, swojsko, bezpiecznie. Z takimi ludźmi chętnie się przebywa. Nawet mocno nadęty i spięty bufon szybko się rozluźnia i „przestaje grać” kogoś innego.

Być koleżeńskim to być sobą. Nie udawać kogoś innego. Jest to tak proste, że zrozumie to każdy, a kto tego nie rozumie, bo zawsze są tacy, którzy myślą inaczej, to osobnik taki nie powinien polować. Powinien być swoim własnym pomnikiem i stać na wysokim cokole, gdzieś w zaciszu swojego zamczyska i kazać się tytułować: panie magistrze, doktorze, mecenasie itd.

W puszczy wszyscy są równi stanem. W puszczy wielka jest jej potęga i to, czym nas maleńkich raczy obdarować. Może to być wielka przygoda, zdobycz, wspaniałe doświadczenie – samo Dobro. Na przyjęcie tego Dobra trzeba być człowiekiem pokornym z pochylonym czołem. Otwartym na innych ludzi, czy są to prości myśliwi czy myśliwi na stanowiskach rządowych, czy z władz związkowych, albo też zwykli naganiacze. Nikogo nie można mieć w pogardzie.

Jeżeli siadamy razem przy ognisku po męczącym polowaniu to tak samo odczuwa tu zmęczeni e prosty chłop, jak ordynator szpitala czy generał lub ksiądz. Nie ma tu lepszych i gorszych.

Jeżeli na linii myśliwych ustawimy tych wyżej wymienionych to zwierzyna nie pójdzie tylko na tych najbardziej godnych, ale na wszystkich bez różnicy.

Jeżeli lubimy polowania zbiorowe to znaczy, że lubimy ich współuczestników, kolegów. Jeżeli zaś kogoś lubimy to mówimy mu po imieniu i każemy sobie też mówić po imieniu.

Jest to takie proste, a takie trudne. Z koleżeństwa myśliwych płynie samo dobro. Zawsze miałem wielu kolegów myśliwych, tak dużo starszych jak i dużo młodszych. Kiedy młody myśliwy koleguje się ze starszym albo bardzo starym, który mógłby być jego dziadkiem to ich relacje są zupełnie zdrowe. Stary myśliwy pobudza się do życia i działania widząc entuzjazm i zapał młodego.

Bierze się do działania i nie myśli o tym, że jest stary, chory i zmęczony. Razem jadą na łowy, dyskutują bez końca na tematy dla nich istotne. Młodość, radość i entuzjazm są zaraźliwe i mają działanie uzdrawiające. Młody myśliwy nabiera od starego Nemroda rozwagi, opanowania i spokoju.

Pamiętam jak sam miałem tak gorącą głowę, że byłem gotów na czyny, na myśl o których jeszcze dziś uśmiecham się z politowaniem. Koleżeństwo z myśliwymi, którzy byli w wieku moich dziadków nie raz uratowało mnie przed katastrofą. Ponieważ pomiędzy myśliwymi nie ma dystansu wieku, różnicy pokoleń, jest łatwo podyskutować na tematy także niezwiązane z polowaniem. Dużo „rozumu” zyskałem od takich właśnie kolegów.

Na tematy koleżeństwa rozmawia się miło i przyjemnie oraz łatwo. Praktyka wdrażania tego w życie jest nieco trudniejsza. Jak spowodować żeby myśliwi mówili sobie po imieniu i znieśli różnice, jakie ich dzielą, choćby pod tym względem? Najlepiej, jeśli łowczy lub prezes koła na pierwszym polowaniu zbiorowym proponuje wszystkim zebranym, aby wspólnie wypili tak zwany „bruderszaft”, czyli toast, po którym wszyscy mówią sobie po imieniu.

Prowadzący ceremoniał otwiera publicznie butelkę wódki, przykłada do ust, po czym wypowiada głośno swoje imię. Następnie podaje butelkę następnemu z szeregu i ten czyni tak samo itd. Presja otoczenia jest na tyle duża, że nikt nie ośmieli się wyłamać i nawet najbardziej „nadmuchany dyrektor” wypije przysłowiowego „brudzia” z kolegami!!!. Wiadomo, że na polowaniu picie alkoholu jest zabronione, ale chodzi tu o rytuał, a nie pijackie ekscesy. Nikt nie musi pić zawartości z butelki, ale wystarczy, że przytknie ją do warg. Chodzi tu o sam fakt ceremoniału.

Po takiej zbiórce myśliwi są młodsi, uśmiechnięci i radośni. Dowcipkują i żartują, a w duchu przyznają, że był to fajny pomysł i aż dziw, że wcześniej na to nie wpadli.

Zawsze może się zdążyć, że na takim polowaniu kogoś zabraknie. Wówczas ceremoniał powtarza się np. na polowaniu noworocznym albo kończącym sezon lub po prostu na walnym zgromadzeniu koła.

Dawno temu podczas prelekcji na temat koleżeństwa w jednym z kół, po dyskusji na wyżej opisane tematy podszedł do mnie najstarszy wiekiem myśliwy, siwiuteńki staruszek i ze łzami w oczach powiedział, że chciałby przejść ze mną na „ty”. Czułem się tym bardzo zaszczycony, podczas, gdy pan Burmistrz spierał się z panem Ordynatorem czy wypada przechodzić na „ty” z młodszym pracownikiem leśnym i czy nie uwłacza to ich godności. Tymczasem z godnością bywa tak, że takie figury spotyka los podobny do figur na szachownicy. Zawsze lepiej być lubianym drwalem, nić zapomnianym „kimś”, którego pamiętają tylko z tego, jaki był nieludzki, a nie ludzki i koleżeński.

Budowanie koleżeństwa i jego zaszczepianie zaczyna się od chwili wstąpienia oraz odbycia stażu kandydackiego w kole łowieckim. Stażystom należy się zaopiekować, a nie wykorzystywać go do oporu. Przeważnie jest tak, że stażysta napracuje się tyle, że po odbytym stażu nie robi już nic i ma uraz na tym punkcie.

Wobec stażysty obowiązuje koleżeństwo w sposób szczególny. Koło musi go traktować tak, aby chciał polować i przebywać w tym gronie kolegów.

Jest taki piękny zwyczaj w niektórych kołach łowieckich, że każdy nowo wstępujący po zdanym egzaminie i po przyjęciu do koła otrzymuje wiano od swoich kolegów. Składa się na nie kompletny rynsztunek myśliwski bez broni, którą każdy powinien nabyć samemu z wiadomych względów. Przed uroczystością myśliwi spotykają się w naradzają, co kto powinien kupić i dokonują zakupów.

Jeden kupuje nóż myśliwski, drugi pas na naboje, trzeci stołeczek myśliwski, to znów kolejni: torbę, troki, futerały na broń, wyciory, wabiki na zwierza, a kilku bardziej majętnych składa się na lornetkę. Kupują nie byle co, ale wiedząc z własnego doświadczenia, co jest najlepsze i potrzebne. Biedniejsi kupują rzeczy tańsze, a bogatsi droższe, w ścisłym porozumieniu. Jest to ciężka i wielka próba koleżeństwa, bo zawsze może wyjść, kto jest sknerą i skąpi grosza dla nowego kolegi. Każdy jednak daje, bo kiedyś dawali i dla niego i każdy, choć minęły lata ma coś, co bardzo szanuje i przechowuje jak relikwie, bo dostał to od kolegów dawno temu i nie musiał kupować, a jego żona też stwierdziła wtedy, że ci myśliwi to fajni ludzie, wielcy ludzie skoro stać ich na takie gesty.

Młody myśliwy, który do tej pory jedynie dawał od siebie dla koła, prace, czas, wpisowe, nagle dostaje wiano, które wiąże go uczuciowo z gronem największych przyjaciół – kolegów w całym tego słowa znaczeniu. O takich ludziach można myśleć i wyrażać się tylko dobrze.

Z koła łowieckiego odchodzi się zazwyczaj albo w stan spoczynku z powodu wieku, choroby, niemożności polowania albo do Krainy Wiecznych Łowów, gdzie łowczym jest sam św. Hubert. O myśliwych, którzy odeszli z koła należy bezwzględnie pamiętać. Pamięć jest potrzebna zarówno tym, którzy żyją jak i zmarłym. Jest potrzebna nam samym, abyśmy żyli w świadomości, że kiedyś nie będziemy zapomniani.

Takim myśliwym już niepolującym powinno się wysyłać życzenia świąteczne od kolegów z koła z podpisami wszystkich członków, warto ich też odwiedzać od czasu do czasu lub przywieść, chociaż raz w roku np. upolowanego bażanta, zająca czy kawałek dziczyzny, bądź gotowych wyrobów (wędliny). Podobne rzeczy robimy nie tylko dla nich, ale dla nas samych, ponieważ w ten sposób wychowujemy młode pokolenia myśliwych na ludzi wrażliwych i koleżeńskich. Działania takie mogą jedynie zaprocentować pozytywnie.

Zmarłym myśliwym należy się wielki szacunek. O zmarłych nigdy nie mówi się źle. Wizerunek zmarłych zawsze należy wzbogacać i idealizować. Stawiać za wzór i przykład przypominając ich same dobre cechy, czasem aż do przesady.

Mówią niektórzy, że człowiek jest tym bardziej wartościowym, jeżeli tym bardziej pamięta i szanuje swoich zmarłych, bliskich, z którymi był związany i z którymi przyszło mu żyć.

Bardzo pięknym gestem jest odwiedzanie miejsc spoczynku zmarłych myśliwych oraz odprawianie mszy Hubertowskich w intencji za duszę myśliwych z danej społeczności, (koła) którzy odeszli.

Są koła, które uwieczniają nazwiska tych wszystkich zmarłych kolegów na specjalnych tablicach wmurowanych gdzieś przy kapliczkach Hubertowskich z wolnym miejscem na kolejnych, którzy przejdą granicę krainy wiecznych łowów. To piękne zwyczaje, dające duże poczucie ogromnej więzi, która nas łączy w kole łowieckim. Być może (a nawet na pewno) robi się to nie dla zmarłych, ale dla nas – żywych.

Piękny przypadek wielkiego koleżeństwa widziałem w jednym z kół. Zmarł po ciężkiej chorobie jeden z bardzo znanych myśliwych, wielki myśliwy. Po jego śmierci otworzono testament, w którym m.in. ku wielkiemu zdziwieniu okazało się, że zmarły zapisał kilku kolegom z koła swoją broń i trofea łowieckie. Rodzina otrzymała pozostałą, mniej kłopotliwą część spadku.

Jeden z moich kolegów z tego koła otrzymał piękny dryling. Zmarły uznał, że rodzina będzie miała z tą bronią jedynie problem, a tak wśród kolegów z koła broń będzie dalej w użytku, a pamięć o nim samym będzie nieśmiertelna i będzie on obecny duchem na każdym polowaniu zbiorowym. Przekazując swoje trofea kolegom, którzy najbardziej kultywowali trofeistykę wybudował sobie pomnik z tradycji i kultury łowieckiej. Nie miał bowiem w rodzinie nikogo, kto znał się na łowiectwie. Przed pogrzebem, w kaplicy kiedy jeszcze nie zamknięto trumny, delegacja kolegów z koła trzymała wartę przy trumnie, w asyście pocztu sztandarowego. Łowczy koła zbliżył się i wsunął zmarłemu do kieszeni munduru zieloną karteczkę i jeden nabój do dubeltówki z breneką. Ta karteczka to było zezwolenie na wykonywanie odstrzału na wszystkie gatunki zwierzyny bez limitu i ograniczeń, wypisane bezterminowo. Wszyscy koledzy o tym wiedzieli i każdy przyznawał, że tak się należy.

Wydaje się to może niektórym śmieszne, ale tak właśnie buduje się więzi między kolegami. Koleżeństwo mogą okazać nam nawet ci wielcy, którzy odeszli jak i my możemy okazać koleżeństwo im. Koleżeństwo burzy mury nieczułości i przecina więzy ignorancji. Sprawia, że prosty robotnik jest wielkim kolegą, wielkim człowiekiem większym niż minister czy mecenas, a nawet równym z nimi, ponieważ żaden kolega nie wywyższa się nad innych. Koleżeństwa można zaznać i uczyć się w szkole, na uczelni, w wojsku, w pracy i w kole łowieckim. Koleżeństwo przydaje się wszędzie i wszędzie sprawi, że życie jest łatwiejsze i lepsze.


Gość na polowaniu


Zaproszenie gości na polowania jest starym i pięknym wyrazem koleżeństwa. Już pierwotne plemiona po zawarciu przymierzy i wspólnym poczęstunku wyruszały na wspólne łowy.

Gość zaproszony na polowanie powinien być traktowany w sposób szczególny. Na polowaniu zbiorowym gościa powinien powitać i przedstawić na zbiórce prowadzący polowanie. Losowanie kart stanowisk rozpoczyna się zawsze od gości. Jeżeli na polowaniu z nagonką jest za dużo myśliwych i myśliwi np. z numerami najwyższymi w niektórych pędzeniach idą do naganki to gości powinien ten przepis omijać. Podobnie nie powinno się ich wyznaczać do zbierania czy patroszenia zwierzyny, chyba, że na ich wyraźną prośbę. Podobnie goście nie powinni płacić za nagonkę czy opłat „strzałowych” za ubitą zwierzynę. Jeżeli za nagankę płacą bezwzględnie wszyscy to za gościa powinien zapłacić myśliwy, który go zaprosił, ale na tyle dyskretnie, aby ten nic nie zauważył. Na tym polegają dobre maniery. Jeżeli polowanie odbywa się na zwierzynę drobną i do tzw. „wspólnego kotła” to gościa ten przepis powinien ominąć.

Również na drobne potknięcia i przewinienia gościa na polowaniu powinno się kurtuazyjnie „przymykać oko”. Dużym nietaktem jest, jeżeli gość bez umiaru, notorycznie wprasza się na polowania zbiorowe, a nawet przyjeżdża na nie nieproszony. Zakrawa to na nie koleżeństwo z jego strony i w takich przypadkach należy mu zwrócić uwagę przez zarząd koła. Nadużywanie koleżeństwa jest nie koleżeństwem.

Na polowaniu indywidualnym należy podobnie uszanować gościa. Jeżeli polujemy np. na ptactwo spod psa to należy nieco wstrzymać się ze strzałem, aby gość miał możliwość „wystrzelania się”.

Zawsze należy wręczyć złom przy grubym zwierzu i pogratulować, pomóc wypatroszyć. Święta zasada to zasada podziału zdobyczy. Jeżeli gość nic nie ustrzeli należy podzielić się z nim po równo lub na korzyść gościa. Jeżeli ustrzeli zwierza tylko gość należy zrezygnować z podziału na jego korzyść. Gość musi być szczególnie uszanowany. Spory z gościem o to, kto trafił zwierza śmiertelnie są nie na miejscu. Należy zawsze przyznawać rację dla gościa,.

Bardzo dobrym i eleganckim obyczajem jest wmawianie gościowi trafienia zwierza nawet, jeśli spudłował.


Kiedy byłem jeszcze początkującym myśliwym pewien stary myśliwy wmówił mi kurtuazyjnie trafienie kaczora. Wmawiał mi tak skutecznie, że aż sam w to uwierzyłem, choć strzelałem do innej sztuki i pudłowałem. Z piór tego kaczora wykonałem na pamiątkę przypinkę do kapelusza, którą nosiłem wiele lat, a o owym myśliwym zawsze myślałem z wielką sympatią i uznaniem, jako o wzorze kolegi.

Jeżeli polują dwaj myśliwi na grubą zwierzynę (z tego samego koła), to zdobycz zawsze dzielą równo na połowę, chyba, że zwierzyna zostaje oddana do punktu skupu. Nie dotyczy to zwierzyny drobnej i ten, co upolował zabiera wszystko. Może on oczywiście podzielić się z kolegą, ale nie musi bez naruszenia zasad koleżeństwa. Drapieżnik nie podlega podziałowi ani do wspólnego kotła ani dla gościa. Zdobycz jest tylko i wyłącznie tego, kto ją pozyska (lis, borsuk, kuna, tchórz itd.). Nie ma tu dobrych manier ani kurtuazji.

Każdy zaproszony gość powinien się zrewanżować tym samym. Jeżeli nie ma takich możliwości, powinien to zastrzec lub zrewanżować się dobrym towarzystwem, poczęstunkiem lub inaczej w sposób elegancki i z dobrym smakiem.

Wpraszanie się do kogoś na siłę na polowanie jest nie na miejscu i rzuca na myśliwego złe światło. Zakrawa też na niekoleżeństwo. W takim przypadku otwarta odmowa jest jak najbardziej do przyjęcia i nie powinna nikogo dziwić.


Pożyczanie


Jak świat światem myśliwi pożyczali sobie różne rzeczy, co nikogo nie dziwiło i jest jak najbardziej na miejscu. Wyjątek stanowi tylko stara, żelazna zasada, że nie pożycza się trzech rzeczy:

1. psa,
2. strzelby,
3. żony.

Niektórzy twierdzą, że zamiast żony szczoteczki do zębów i tu można by polemizować albo po prostu dołożyć czwartą pozycję:

4. szczoteczki do zębów.

Pożyczanie psa jest skrajnie źle widzianym nietaktem. Ktoś, kto ośmiela się prosić kolegę o wypożyczenie mu psa łamie wszelkie normy etyczno-moralne myśliwych. Myśliwy, który odmawia w takim przypadku jest jak najbardziej usprawiedliwiony.

Podobnie ma się sprawa z pożyczaniem broni. Jeżeli ktoś nie ma broni to nie powinien polować chyba, że użyczający sam to proponuje np. dla wypróbowania strzelby przed jej sprzedażą. Reguła ta ma i inne odstępstwa, których nie opisuję ze względu na ich charakter niezwiązany z polowaniem i z zagadnieniem.

Dopuszczalne jest pożyczanie amunicji przed polowaniem, a czasem nawet wskazane gdyż podobno przynosi szczęście użyczobiorcy. Przy najbliższej okazji amunicję należy oddać dokładnie, co do sztuki nie więcej.

Podobnie, jeżeli ktoś dostrzeli nam postrzałka, należy zwrócić mu amunicję, co do sztuki, tak mówi tradycja. Jeżeli przyjmiemy od kogoś na polowaniu np. bażanta czy zająca też należy oddać mu nabój czy naboje zależnie od sytuacji.

Dla prawdziwych kolegów nie ma strzałów spornych. Kłótnie o to, kto położył dzika są nie na miejscu i zawsze kładą cień na dobre stosunki.

Dochodzić prawdy trzeba, ale w sytuacjach jasnych i w sposób przyjazny i kulturalny. Jeśli dochodzi do kłótni przyznanie racji koledze jest wielkim dowodem wielkiej kultury i dobrych manier i na pewno zaprocentuje. „Zabieranie” komuś zdobyczy zwłaszcza, jeżeli tym kimś jest młody myśliwy lub kobieta jest nieeleganckie. Oczywiście nie można pozwolić sobie na bezceremonialne odbieranie zdobyczy, gdyż każdy dobry myśliwy wie najlepiej czy trafił czy nie, ale przy zachowaniu rozwagi i opanowania.



Wielu myśliwych buduje ambony i czatowanie tylko dla siebie. Zakładają też przy nich nęciska dla dzików i drapieżników. Jest to zupełnie normalne zjawisko i nikogo nie powinno dziwić.

Korzystanie z takich urządzeń pod nieobecność ich opiekuna czy gospodarza jest niekoleżeńskie. Należy uszanować ich łowiecką prywatność. W takich razach powinno się nie zauważać tych miejsc, chyba że burzą one radykalnie przyjęte zasady.

Są koła, gdzie teren jest nieformalnie podzielony na rewiry, w których polują poszczególni myśliwi, bądź grupy myśliwych. Respektują oni niepisane granice i jedni drugim nie wchodzą „w szkodę”. Są to koła, gdzie koleżeństwo stoi na wysokim poziomie. Zazwyczaj zresztą w większości kół, poluje i wykonuje plany oraz bywa w terenie pewna mniejszość kolegów. Pozostali są statystami z różnych względów i nie powinni mieć o to do nikogo żalu. Zdarza się, że jakiś myśliwy jeździ w określony fragment terenu, gdyż wypatrzył sobie np. rogacza czy byka. Jeżeli wiemy o tym i próbujemy ubiec go i „sprzątnąć” mu zdobycz „sprzed nosa” to jest to bardzo niekoleżeńskie i godne potępienia, a nawet haniebne. Dobry myśliwy i kolega nie waży się na taki czyn.

Są koła łowieckie, w których atmosfera jest bardzo zła, wręcz nie do zniesienia. Myśliwi tworzą dwa obozy, które wzajemnie się zwalczają i działają sobie na szkodę. Dzieje się tak dlatego, że są niekoleżeńscy. Są za to zawistni, zazdrośni, występni itd.

Jak uleczyć takie sytuacje trudno orzec. Być może, że powinno się wówczas podzielić koło na dwa koła mniejsze.

Najczęściej winę za taki stan rzeczy ponosi zarząd koła, bądź zarządy z kolejnych kadencji. Ugruntowana zła atmosfera w takich kołach pogarsza się aż do granic absurdu. Zaczyna się polowanie na ludzi (członków koła) a nie na zwierzynę.


Zarząd Koła


Zarząd koła jest grupą ludzi, najczęściej czterech, których obowiązkiem jest dobre kierowanie kołem i służba na rzecz wszystkich myśliwych. Zarząd jest władny zrobić to i owo w aspekcie prawa łowieckiego czy statutu koła, ale nie może traktować sam siebie jako władzy, ale jako służby. Przede wszystkim zaś musi działać na rzecz ugruntowania koleżeństwa w kole. Zarząd musi być dobry, pracowity, uczynny, wyrozumiały i mądry oraz gospodarny. Musi być koleżeński dla innych członków koła.

Jako członek zarządu ze stażem dziewiętnastu lat mogę powiedzieć, że wiele trudnych spraw i sporów da się rozwiązać powołując się na koleżeństwo. Wiele razy koledzy patrzyli nie tylko na całe, koło ale i na mnie samego „przez palce”, czyli przez pryzmat koleżeńskiej wyrozumiałości i dobroci, co pozwalało rozwiązywać problemy niczym w rodzinie, gdzie wszyscy są zmuszani do wzajemnego szacunku przez surowych, ale sprawiedliwych i dobrych rodziców.

Kto wchodzi do zarządu koła z nadzieją załatwienia swoich interesów nie dbając o dobro kolegów jest wilkiem w owczej skórze i nie powinien w tym kole polować.


Pies myśliwski


Jak wspomniałem psa się nie pożycza, ale można służyć przy jego pomocy kolegom. Kiedy ktoś prosi np. o pomoc w poszukiwaniu postrzałka powinno się pomóc, jeżeli nic poważnego nie stoi na przeszkodzie. Jeżeli pies odnajdzie postrzałka, wtedy myśliwego-przewodnika traktuje się na równi z kolegą, który uczestniczył w polowaniu, czyli połowa zdobyczy jest jego.

Najczęściej nie jest to wykonalne i wtedy trzeba poszukiwanie wynagrodzić w inny sposób, czyli np. zapłacić. Ponieważ myśliwemu koledze nie wypada przyjąć pieniędzy, przekazuje mu się kwotę na karmę dla psa i jest to bardzo dobre rozwiązanie problemu.

Jeżeli pies i jego przewodnik nie odnajdą zwierza, również należy zrekompensować poniesiony trud, koszty paliwa na dojazd itd. Posądzanie przewodnika psa, że ukrył zdobycz celowo jest odrażającym aktem braku kultury i nie koleżeństwa.

Zdarza się, że pies podczas pracy odniesie poważne rany. Należy bezwzględnie zwrócić właścicielowi wszelkie koszty związane z leczeniem psa. Jeżeli dojdzie do śmierci psa od ran odniesionych w walce z postrzałkiem to obowiązkiem jest zapłacić przewodnikowi za drugiego psa, którego sam sobie wynajdzie i wybierze do zakupu. I tak kwota ta nigdy nie zrekompensuje nawet w części poniesionej straty, z którą powinny liczyć się obydwie strony, jako mądrzy i trzeźwo myślący ludzie.

Podczas polowań na pióro zdarza się często, że na zbiórce myśliwych na jednego psa do polowania na ptactwo przypada kilku myśliwych gotowych dotrzymać towarzystwa przewodnikowi tegoż psa. Przepis mówi, że z jednym psem może polować najwyżej trzech myśliwych. Problem w tym, że najlepiej poluje się jednemu myśliwemu z psem i na tym koniec. Czasem może polować dwóch myśliwych, którzy świetnie się znają i rozumieją. Polowanie we trzech jest po pierwsze niewygodne a po drugie niebezpieczne. Natomiast „wciskanie” się na siłę do towarzystwa z psem jest niekoleżeńskie. Jeżeli przewodnik psa odmówi nam to ma do tego pełne prawo. W końcu nikt nie zabrania nam posiadania ułożonego psa na pióro.

Można z kolei śmiało poprosić przewodnika, żeby pomógł nam odnaleźć zbarczoną kaczkę czy koguta, a ten powinien po koleżeńsku nie odmówić.

Koleżeństwo wymaga, aby psy biorące udział w łowach traktować na równi z innymi uczestnikami polowania. Nie można żałować im miejsca na wozie, samochodzie, podwodzie czy saniach.

Nie można psów odpędzać, krzyczeć na nie, czy kopać odgarniając np. dzikarze od ubitego zwierza. Pies ma prawo nasycić się tryumfem nad zwierzem, a do przywołania psów do porządku ma prawo tylko ich przewodnik.

Podobnie polowanie nie jest miejscem do otwartej krytyki podkładaczy, przewodników czy samych psów. Należy im się szacunek bez względu na poziom, jaki reprezentują.


Naganka


Naganiacz, choć nie jest myśliwym, ale także poluje i w sposób czynny ponosi trudy polowania oraz ryzykuje zdrowie i życie.

Myśliwi muszą okazywać naganiaczom bezwzględny szacunek. Ponieważ w dużej mierze nagonka często składa się z młodzieży szkolnej, należy dać im przykład wysokiej kultury i etyki oraz koleżeństwa. Na naganiaczy nie wolno krzyczeć ani w jakikolwiek sposób dawać im odczuć, że są czymś gorszym. Jakiekolwiek uwagi czy pretensje może wnosić prowadzący polowanie i nikt inny. W przerwie polowania lub na jego koniec do posiłku staje najpierw naganka, a dopiero po niej myśliwi, nie inaczej.

Po zakończonym polowaniu każdy szanujący się myśliwy indywidualnie składa podziękowanie naganiaczom za ich pracę, nazywając ich kolegami.

Naganiacz ma prawo traktować myśliwego na równi i zwracać się do niego per „kolego” bądź per „ty” i na odwrót.


Tryumf myśliwego na polowaniu


Każdy myśliwy cieszy się z odniesionego sukcesu. Dobrzy koledzy cieszą się wraz z nim lub też jeszcze bardziej. Po koleżeńsku należy pogratulować koledze mówiąc: „Gratuluję, Darz Bor!”. Na co myśliwy odpowiada tylko: „Darz Bór”. Nie używa się tutaj słowa „Dziękuję”, gdyż gratulacje składa się w formie koleżeńskiego hołdu, a nie szczerych czy nieszczerych powinszowań. Podobnie jest przy wręczaniu złomu. Złom należy się i tyle. Nikt nie daje go z własnych widzimisię czy kogoś lubi czy nie. Dziękować można świętemu Hubertowi za opiekę i błogosławieństwo.

Honorowanie złomem jest zaszczytem nie tylko dla tego, który ubił grubego zwierza, ale i dla myśliwego, który złom wręcza. Koleżeństwo wymaga, aby w takiej chwili uszanować nawet kogoś, kogo nie darzymy zbyt wielką sympatią. Nie danie komuś złomu, zlekceważenie go jest najwyższym aktem nie koleżeństwa i zasługuje na potępienie.

Takie są bowiem odwieczne prawa myśliwskie, które należy szanować. Dobrzy koledzy zauważają sukcesy innych i uczą się nimi cieszyć, jak i uczą tego innych. Między innymi służy temu wyróżnianie króla polowania oraz wyceny trofeów łowieckich, nagradzanie kolegów, którzy strzelają najwięcej drapieżników, wykonują plany odstrzałów itd.

Dobry kolega nie zazdrości sukcesu drugiemu, ale bierze w nim pełny udział. Podobnie jest z myśliwymi, którzy tryumfują na konkursach: wabienia zwierzyny, strzeleckich, pracy psów myśliwskich, sygnalistów itp. Należy ich doceniać i szanować.

Bardzo piękny wydźwięk ma obdarowywanie jakimiś prezentami zasłużonych kolegów i np. Prezesa czy Łowczego, którzy odchodzą po długoletniej pracy z zarządu ustępując miejsca młodym następcom. Składanie się na jakiś pamiątkowy upominek z dedykacją jest bardzo na miejscu i umacnia więzi koleżeńskie.




Leszek Ciupis

powrót na początek strony