PORADY

Broń na wtórnym rynku - ostrzeżenia przy zakupie


Używana broń - podobnie jak auto - może z powodzeniem służyć kolejnemu właścicielowi i przyczyniać się do odnoszenia sukcesów łowieckich. Aby jednak nie przeżyć zawodu, należy wiedzieć, czym się kierować, podejmując decyzję o zakupie.

Korzystając z wieloletniego doświadczenia i wiedzy rusznikarskiej, chcę udzielić wskazówek tym, którzy mają w planach nabycie broni na rynku wtórnym.


od kogo kupić, a od kogo nie

Nie zabrzmi to ładnie, ale korzystnie jest kupić broń od rodziny po zmarłym myśliwym. Nie chodzi mi przy tym o niską cenę - choć faktycznie jest ona zwykle bardzo okazyjna (sprzedaż w pośpiechu, bez rozeznania na rynku broni) - ale o to, że takie egzemplarze prawie nigdy nie są specjalnie przygotowywane (picowane) do sprzedaży.

Warto zainteresować się ogłoszeniem prasowym lub internetowym o sprzedaży więcej niż jednej sztuki broni, jeśli ktoś oferuje do tego pas, naboje i np. szafę pancerną, bo to oznacza, że najprawdopodobniej kończy karierę łowiecką i chce się wyzbyć ekwipunku - a więc raczej nie będzie szykował strzelby do sprzedaży W dodatku jeśli idzie ona „w dobre ręce”, to zwykle - z czysto sentymentalnych pobudek właściciela - możemy liczyć na upust.

Nie należy kupować broni od handlarzy ani (przykro mi to mówić, ale muszę) rusznikarzy, choć są wyjątki. Handlarza można poznać po tym, że ma do sprzedania unikalne, poszukiwane egzemplarze za sporą kwotę (wiadomo), a w rozmowie telefonicznej zasypuje nas informacjami gęsto okraszonymi takimi przymiotnikami, jak: ładny, rzadki, składny, piękny, luksusowy, unikalny, poszukiwany, wartościowy, drogi, elitarny itd. Największe zaufanie można mieć do sprzedającego, który mówi, żeby samemu obejrzeć broń i już.
Znam osoby, które sprowadzają z zachodu Europy „złom", oksydują go, odnawiają drewno, złocą spusty i zarabiają 1000 procent. Tylko co potem zrobić z bronią, która „padła w ogniu" zamiast zwierza?

Dobrze jest, jeżeli przed dokonaniem transakcji możemy pokazać broń rusznikarzowi, który zna się na rzeczy, lub wziąć ją do wypróbowania na podstawie umowy użyczenia. Ale i tu można wpaść w pułapkę. Widziałem przypadek, kiedy nabywca wypożyczył na strzelnicę sztucer, według zapewnień właściciela dobry (choć stan - na oko - był kiepski) i idealnie strzelający. Do broni dostał dwie paczki amunicji. Na strzelnicy okazało się, że ze sztucera można trafić w przysłowiowe 10 groszy. Po kilku strzałach jednak punkt trafień nieco się obniżył. Sprawdziłem osie lufy i lunety, a następnie zważyłem naważkę prochu w owej amunicji. Była o połowę mniejsza niż powinna być w przypadku ciężkiego pocisku 12,7 g dla kalibru 8x57 JS. Przy małej naważce prochu można było uzyskać dobre skupienie przestrzelin akurat na czas sprzedaży broni.
Kiedyś, w czasach PRL-u, gdy broń gwintowana była dostępna w „Jedności" tylko na zapisy, chwyt z naważką stosowano nagminnie, żeby „upolować jelenia". Dzisiaj takie rupiecie jak w opisanym przypadku trafiają raczej na złom, niż są oferowane do sprzedaży, ale lepiej być przygotowanym i na taką ewentualność.


Fot. 1: Pęknięcie na ścianie czołowej baskili

Nie kupujmy broni gwintowanej bez lunety. Taka sytuacja może być bowiem specjalnie zaaranżowana, aby uniemożliwić wypróbowanie danego egzemplarza i jego zwrot w niedługim czasie.

Jeśli zauważymy, że ogłoszenie o atrakcyjnej broni za super cenę powtarza się drugi czy trzeci miesiąc, absolutnie nie dajmy się skusić na takie „cudo". Egzemplarz ten najprawdopodobniej obejrzało już pół Polski i ma on np. lufę z rozdęciem, pięknie wklepanym, albo pękniętą osadę (nie do uratowania) itp.


Fot. 2: Zużyty bączek paska nośnego

Pod żadnym pozorem nie kupujmy broni na podstawie opinii wydawanych przez pseudofachowców. Najrzetelniejsze są odpłatne porady ludzi profesjonalnie zajmujących się bronią. Przekazywane z ust do ust legendy, np. że najlepszy jest bok TOZ (nieporozumienie konstrukcyjne) czy też Mosin (może kiedyś, pod Stalingradem) należy włożyć między bajki.

Nie kupujmy też broni od mistrzów strzelectwa, czyli tzw. strzelaczy. Przeważnie jest ona mocno wysłużona, a jeśli nawet nie, to nie nadaje się do użytku z innego powodu. Można to porównać do kupowania samochodu od kierowcy rajdowego, który właśnie wrócił z Dakaru i któremu na dodatek zdarzało się co jakiś czas „spalić gumę". jeśli strzelec wyzbywa się nowego varminta, to znaczy, że coś z tą jednostką jest nie tak. Bo aby kupić taką broń, trzeba wiedzieć, do czego ona służy (przypuszczalnie ten ktoś wiedział). A jeżeli ją sprzedaje, to powód może być jeden - niezadowolenie. Krótko mówiąc, od sportowca możemy nabyć broń, jeśli... cofnięto mu zezwolenie na jej posiadanie.


staranne oględziny

Podczas dokładnego oglądania dubeltówki, drylingu bądź kniejówki zwróćmy uwagę przede wszystkim na ślady zużycia w najbardziej newralgicznych punktach.

Badamy, czy bączki (inaczej antabki, czyli uchwyty do pasa do noszenia broni) nie są za luźne. Jeżeli „latają" na boki i brzęczą lub dawno wypadła z nich śruba (po przetarciu się), a w jej miejsce włożono gwóźdź, oznacza to, że strzelba była noszona przez myśliwego setki lub tysiące godzin (czyli jest wyeksploatowana) i prawdopodobnie cała jest w podobnym stanie jak bączki.

Jeżeli śruby za pomocą których jest zmontowana broń, są „rozrobione", to znaczy, że strzelba dziesiątki razy była rozbierana na części, co należy rozumieć tak, że mniej więcej tyle samo razy była „naprawiana". Bo w to, że właściciel, dbając o nią, czyścił ją w środku co parę tygodni, nie uwierzę. A dobry mechanik-rusznikarz (nie wspomnę o artystach-rusznikarzach) nigdy nie doprowadzi śrub do takiego stanu, ale wprost przeciwnie - naprawi je (zregeneruje).
W ogóle, do odkręcania śrub (czy – jak kto woli - wkrętów) z wąskim nacięciem używa się specjalnych śrubokrętów (najbardziej przypominają je zeszlifowane, płaskie dłuta do drewna). Technika wykręcania i wkręcania też jest nieco inna niż w przypadku zwykłych śrub. Czasem trzeba użyć np. młotka, żeby „obstukać" śrubę przez śrubokręt i dopiero wtedy ją odkręcić.


Fot. 3: Zniszczone kratkowanie chwytu

Punkty, w których doskonale widać zużycie broni, to gniazda iglic. Są to miejsca, w których iglice wychodzą ze ścianki baskili i uderzają w spłonki naboi. Odradzam nabycie strzelby, w której gniazda są „wystrzelane", ponieważ znaczy to, że broń nie tylko przeszła już swoje, ale i została wykonana ze słabych materiałów.

Lufy (zwłaszcza w śrutówce) również należy obejrzeć bardzo starannie, nawet jeśli broń jest w dobrym stanie. Po pierwsze, sprawdzamy, czy są czoki. Może się to wydać nieprawdopodobne, ale widziałem strzelby, w których czoki odcięto (bo rozdęło je po zapchaniu lufy np. śniegiem), a odcięcie dobrze zamaskowano. Następnie patrzymy pod światło, czy na zewnętrznej stronie luf nie ma rozdęcia. Możemy też przesuwać palcami wzdłuż luf, co pozwoli wykryć nawet małe zgrubienia (a już takie grożą rozerwaniem). Zdarzyło mi się kiedyś wracać z kolegą do samochodu po nocnym polowaniu na dziki. Mój towarzysz niósł na plecach wspaniały, dopiero co kupiony dryling. W świetle księżyca od razu zauważyłem że obie lufy śrutowe są rozdęte. Miałem wrażenie że każda połknęła po orzechu włoskim. Na szczęście udało się je naprawić bez skracania. Rozdęcia likwiduje się przez walcowanie specjalnym ciągadłem lub wklepywanie na stalowym trzpieniu. Nie radzę nikomu robić tego bez gruntownej znajomości rzemiosła. Sprawdzamy też, czy szyna celownicza i dolna szyna (tzw. lamówka) nie są odlutowane i czy nie byty np. spawane lub klejone, gdyż w takim wypadku trzeba je ponownie lutować i oksydować, a to kosztowna naprawa.


Fot. 4: Widoczne klejenie kolby i zużyty amortyzator

Badamy stan haków luf, ponieważ są to miejsca, w których amatorzy uwielbiają manipulować; bywają klepane młotkiem, zgniatane na prasie lub obstukiwane punktakiem czy nawet spawane elektrycznie w celu skasowania luzu. Tak naprawdę, skasowanie luzów jest bardzo trudne i potrafią to nieliczni. Po ingerencji amatora strzelba prawie zawsze nadaje się do wyrzucenia.

Sworzeń (szarnier) to mały wałeczek stanowiący oś zawiasu, na którym lufy odginają się do dołu względem baskili, czyli strzelba się tamie, otwiera itp. Najprostszym sposobem na skasowanie luzu jest wymiana sworznia na nieco grubszy Fachowcy wiedzą, jaki jest nominalny wymiar sworznia w danym modelu broni i potrafią nawet na oko ocenić, czy ten element byt wymieniany. Na przykład dla czeskiej dubeltówki ZP-147 nominalny wymiar wynosi 8 mm, a dla Merkla 7 milimetrów. Jeżeli, mierząc sworzeń suwmiarką, stwierdzimy, że ma on np. 8,2 mm, to znaczy, że jest po wymianie - ale to nie powód do dyskwalifikacji. Jeśli natomiast ma on średnicę 8,5 lub 9 mm, to możemy pożegnać się z myślą o nabyciu tej jednostki (podobnie jak nie wolno kupować auta po czwartym szlifie cylindrów).
Wymiana sworznia powoduje zlikwidowanie luzów przy zamkniętej broni, ale tylko na pewien czas. Luz, który się wytwarza na skutek używania broni, nie powstaje bowiem wyłącznie na wytartym sworzniu. Wyciera się też hak, który ma kontakt ze sworzniem. Ponadto luz pojawia się także na oporze ryglowej tylnego haka. Po wymianie sworznia lufy się cofają (idą na swoje miejsce). Cała siła odrzutu przy strzale zostaje przeniesiona na sworzeń i przedni hak, a to skraca żywotność broni.

Baczną uwagę trzeba zwrócić również na kratkowanie chwytów. Jeżeli jest ono w dobrym stanie, to znaczy, że broń była w poszanowaniu i mało używana. Natomiast kratka niemal zdarta, ledwo widoczna, to oczywisty znak, że strzelba została wyeksploatowana i nic tego nie zmieni. Przy oględzinach drewna sprawdzamy, czy osada nie jest pęknięta w okolicy szyjki (chwytu) i przy baskili – czyli w miejscach, w których naprawa może się okazać niemożliwa. Patrzymy też, czy drewno osady przy baskili nie sczerniało od nadmiaru oleju, bo być może nie będzie się nadawało do użytku (pozostaje ewentualne mycie sodą kaustyczną)


próba strzału

Pewnego razu dokonywałem na zlecenie oględzin dubeltówki, którą mój klient zamierzał kupić. Miała ona być w znakomitym stanie. Po krótkim badaniu wymieniłem właścicielowi i nabywcy uszkodzenia wykryte na podstawie opisanych powyżej kryteriów. Kupujący zrezygnował z zakupu, a właściciel był skłonny oddać broń za przysłowiową złotówkę, gdyż okazała się niewiele warta. Zwłaszcza że nie przeszła pozytywnie również ostatniej próby - celności. Otóż właściciel twierdził, że pomimo tylu braków dubeltówka strzela idealnie i że na 49 m trafi breneką w pień drzewa o grubości słupa telefonicznego. Zaproponowałem, że jeśli faktycznie trafi, to sam zapłacę uzgodnioną kwotę i zostawię mu broń. Niestety pomimo ponawiania prób, nie trafił w cel nawet z 30 metrów.

Próba strzału jest bardzo ważna. Dotyczy to nie tylko broni kulowej, ale i śrutowej. Równomierność pokrycia śrucin sprawdzamy, strzelając w karton o wymiarach l m x l m z odległości 35-40 metrów. Jest to konieczne przy ocenie kniejówek i drylingów. Można także sprawdzić broń strzałem z breneki z lufy o mniejszym zwężeniu (z pierwszego spustu).

Większość broni rosyjskiej, niemieckiej i czeskiej (kombinowanej), która trafiała i nadal trafia do Polski, to eksportowe odrzuty po próbach na zestrojenie luf. Podobnie jest z drylingami. Zawsze na wschodni rynek wysyłano gorsze, a na zachodni - lepsze sztuki, jako przykład podam fakt, że kupiony w Polsce sztucer pewnej bardzo znanej austriackiej firmy miał osadę z drewna o dyskwalifikującym ją układzie słoi! Osada szybko pękła i broń oddano do rusznikarni, gdzie stwierdziłem ową wadę. Sztucer z taką osadą nigdy by nie trafił na rynek zachodni, gdyż producent oraz dystrybutor straciliby dobrą markę. U nas jeszcze nie zwraca się na to uwagi. Dlatego wiele firm ma w Polsce zbyt na towary gorszej jakości. Nie oznacza to jednak wcale, że my, myśliwi, musimy je kupować.

Chciałbym jeszcze przestrzec przed nabywaniem ekspresów przerobionych z dubeltówek. Trafia się sporo egzemplarzy tego typu; niektóre są wykonane bardzo solidnie, ze znajomością kunsztu rusznikarskiego, lecz jest także dużo jednostek broni, które nie zostały właściwie zbudowane. Przy zakupie takiego ekspresu należy zwrócić uwagę przede wszystkim na wygląd iglic i ich gniazd, Średnica iglic powinna wynosić 1,5-2 mm - nie więcej! - gdyż większa grozi przebiciem spłonki i przedmuchem gazów prochowych do tyłu, co może prowadzić do poważnych uszkodzeń broni ciężkich obrażeń ciała użytkownika.

Warto też pamiętać, że niektórych typów i marek broni w ogóle należy się wystrzegać, zarówno w przypadku używanego, jak i nowego sprzętu, ale o tym napiszę przy następnej okazji.


Leszek Ciupis

(Artykuł ten ukazał się w "Braci Łowieckiej")

powrót na początek strony